zamknij
REKLAMA
Fot. Materiały prasowe Citroen

Jak mówi polskie powiedzenie: urodą kapusty nie okrasisz. I coś rzeczywiście może w tym być. A żeby się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na naszą dzisiejszą listę samochodów. Jedno jest niezaprzeczalne – w każdym z dziesięciu przypadków projektanci nie spisali się. Na te auta dosłownie nie da się patrzeć! Z drugiej strony inżynierowie dali z siebie 110 proc. W ten sposób modele te mają w sobie coś w rodzaju magnesu, za sprawą którego i tak da się je obdarować prawdziwą, motoryzacyjną miłością.

MG XPower SV – brytyjski osiłek z bogatym rodowodem

Już na pierwszy rzut oka widać, że w momencie projektowania XPower SV kasa firmy MG świeciła pustkami. Prawdopodobnie dlatego konstruktorzy poszli do najbliższego sklepu motoryzacyjnego, kupili wszystkie najtańsze akcesoria tuningowe, a następnie przyczepili je do karoserii coupe. I gdy sądzili, że wykonali kawał dobrej i niskobudżetowej roboty, auto zobaczył świat. Kierowcy dosłownie załamali ręce! Masywne nadkola i spojler w przednim zderzaku? Totalnie nie pasują. Obręcze aluminiowe? Wyglądają jakby pochodziły z gazetki w supermarkecie. Potężny wlot powietrza w przednim błotniku? Z pewnością nie nadaje sportowego charakteru. Tył z malutkimi światłami? Całkowicie bez wyrazu.

I chociaż już w tym momencie spokojnie można zakończyć opowieść o MG, byłoby to nieco krzywdzące dla coupe. W końcu platforma podłogowa została zapożyczona z De Tomaso, część elementów nadwozia została wykonana z włókna węglowego, tylne światła pochodziły wprost z legendarnego Fiata coupe, a silnik… No właśnie, silnik to rasowa, 4,6-litrowa V-ósemka opracowana przez Forda. Motor ryczy jak wściekły podczas muskania pedału gazu. A to tego oferuje aż 325 koni mechanicznych i 409 Nm momentu obrotowego! Jako że coupe waży niewiele ponad półtorej tony, sprint do pierwszej setki trwa 5,3 sekundy.

MG XPower SV nie był modelem zbyt popularnym. Raz że powstał w czasach, w których MG już gasło. Dwa kosztował w wersji bazowej 65 tysięcy funtów. A za tą sumę można było kupić w roku 2003 m.in. BMW M3. Dziś brytyjskie coupe jest prawdziwym białym krukiem na rynku wtórnym.

Fiat Multipla – czy tym można się zarazić?

Ciężko byłoby zbudować listę najbrzydszych samochodów świata, gdybyśmy pominęli Fiata Multiplę. Czy mimo wszystko jest coś co w modelu warto docenić? Jak najbardziej. Przede wszystkim kabinę pasażerską. Mimo iż auto zostało zbudowane na platformie Bravy i Bravo, ma naprawdę przestronne wnętrze. Zmieściło się w nim aż sześć oddzielnych foteli oraz bagażnik o pojemności 430 litrów. Warto zwrócić uwagę na duże przeszklenie – za jego sprawą każdy z pasażerów otrzymuje duże pole widzenia. Po wyjęciu siedzisk, podłoga Multipli jest całkowicie płaska. A to pozwala na przewożenie dużych gabarytowo przedmiotów. Poza tym minivan jest napędzany prostymi i naprawdę sprawdzonymi jednostkami.

Skąd zatem kontrowersje? Te przede wszystkim były podyktowane urodą – a właściwie jej brakiem. Wielu recenzentów podkreślało, że Multipla wygląda tak, jakby zapadła na egzotyczną chorobę. A punktem zapalnym zawsze stawał się przód ze zbyt nisko odciętą maską i porozrzucanymi reflektorami oraz pękata stylizacja górnej części nadwozia. Krytyka spadająca na Fiata była jednak kwestią gustu. Bo artystom np. model podobał się wyjątkowo. Właśnie dlatego Multipla już w roku 1999 pojawiła się jako eksponat podczas wystawy Different Roads w Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku.

Chevrolet SSR – opowieść o tym, jak poczuć amerykański klimat

Dość nietuzinkowy pick-up pojawił się na rynku na początku nowego millenium. A był to moment o tyle kluczowy, że Chevrolet poszukiwał właśnie swojej nowej tożsamości. Jak nietrudno się domyśleć, przynajmniej stylistycznie w modelu SSR niestety jej nie znalazł. Winna takiej sytuacji była jednak nie wymagająca klientela, a raczej wadliwa koncepcja stojąca za pojazdem. Amerykanie chcieli wziąć pick-upa retro, a następnie za sprawą kilku pociągnięć ołówka dostosować go do wymogów współczesnych kierowców. Efektem jest szpetna karoseria, która nie ma absolutnie żadnego wyrazu.

Pod całą masą brzydko ukształtowanych blach ukrywa się jednak dusza, którą naprawdę można polubić. Być może Chrysler SSR nie ma pojęcia o trakcji, prowadzeniu w zakręcie, osiągach czy oszczędności, to jednak prawdziwy amerykański pick-up. Jest wygodny, miękko zachowuje się na drodze, a do tego ma nieuzasadnienie wielki i nieuzasadnienie słaby silnik pod maską. Chrysler postawił m.in. na 6-litrową V-ósemkę. Jednostka pojawiła się m.in. pod maską Corvetty i rozwijała 400 koni mechanicznych. Jej bulgotu bez żadnego znudzenia można słuchać godzinami! SSR był produkowany tylko przez 3 lata. Wynikiem słabego zainteresowania kierowców są tragiczne wyniki produkcji. Z fabryki wyjechało zaledwie 24 150 sztuk.

Subaru Vivio T-Top – przybysz z dalekiej Japonii

Jeżeli są na tym świecie samochody, których braku urody nie da się opisać słowami, Subaru Vivio T-Top z całą pewnością należy do tej kategorii. To śmieszne, małe wozidełko, którego nadwozie prawdopodobnie było wzorowane kształtem buta i to też ortopedycznego. A na listę nieszczęść trzeba dopisać jeszcze kolorową tapicerkę w ciapki, przywodzącą na myśl masywne narożniki królujące w domach nowobogackich Polaków na początku lat dziewięćdziesiątych….

Subaru vivio, subaru, vivio, subaru vivio t-top
Fot. Materiały prasowe Subaru

Czemu jednak model jest tak brzydki? Japończycy w jego stylizacji chcieli wyważyć dwie rzeczy. Po pierwsze to kei car, czyli zminiaturyzowany samochodzik do miasta. Po drugie konstruktorom zależało na nieco lifestylowym charakterze. A ten w tym przypadku przybrał formę nadwozia typu coupe lub cabriolet. Szczególnie zabójczo wygląda kabriolet. Ma pałąk bezpieczeństwa w postaci „rączki od koszyczka” oraz metalowy i chromowany bagażnik „dachowy”.

Porsche 959 – prędkość zadziwia, stylizacja przeraża!

Porsche postanowiło utrzeć w latach sześćdziesiątych nos całemu światu sportowemu. Właśnie dlatego wzięło standardową 911-tkę i zrobiło z niej drogowego potwora. Auto miało zawładnąć rajdami w Grupie B. Na to nie miało jednak zbyt wiele czasu. Rok 1986, w którym zadebiutowało, był ostatnim w tej serii zawodów. Na szczęście Porsche imponowało także na drogach cywilnych, a wszystko za sprawą wyjątkowej jak na tamte lata technologii. Nadwozie zostało wykonane z kevlaru i aluminium, a podłoga z materiału o nazwie Nomex. To pozwoliło na utrzymanie masy coupe poniżej półtorej tony.

Napęd Porsche 959 trafiał na cztery koła. Siłę dostarczał podwójnie doładowany bokser o pojemności 2,8 litra. Mniejsza turbosprężarka od niskich obrotów tłoczyła powietrze tylko do trzech cylindrów. Większa zasilała kolejne trzy na wyższych obrotach. Skutek? Motor otrzymał od konstruktorów 450 koni mechanicznych i 500 Nm. 959 zostało okrzyknięte najszybszym samochodem cywilnym na świecie! Mogło osiągnąć nawet 317 km/h, przy czym przyspieszało do pierwszej setki w zaledwie 3,7 sekundy.

I wszystko w historii Porsche 959 byłoby cudowne, gdyby nie stylizacja… Głównym celem projektantów było uzyskanie dobrych właściwości aerodynamicznych. Niestety opływowość nie poszła w tym przypadku w parze z urodą. Najszybsze coupe świata z lat osiemdziesiątych wygląda jak standardowa 911-tka, której karoserię ktoś nadmuchał jak balon. Jest przesadnie rozbudowana i przesadnie obła. W skrócie mówiąc nie ma zielonego pojęcia o stylu.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ  Geely zainwestowało w Mercedesa. Początkowo było jednak zainteresowane FCA!

Lamborghini LM002 – ma silnik V12 o smoczym apetycie

W latach osiemdziesiątych gama Lamborghini nie była specjalnie wyszukana. Tak naprawdę składała się głównie z produkowanego od roku 1974 modelu Countach. W roku 1982 światło dzienne ujrzała chociażby wersja o oznaczeniu LP500 S. Coupe było napędzane V-dwunastką o pojemności blisko 4,8 litra. Moc sięgała 375 koni mechanicznych, a moment obrotowy 418 Nm. Auto wyglądało cudownie, jeszcze cudniej jednak jeździło. Przyspieszenie do 100 km/h trwało tylko 5,2 sekundy.

Ogromne musiało być zaskoczenie klientów marki, gdy w roku 1986 zaraz obok powabnego auta sportowego o wybitnie narowistym charakterze stanęła spartańska terenówka. LM002 wygląda jakby miał karoserię wyciętą siekierą z kawałka drewna i uzupełnioną przednimi reflektorami od Syreny 102. A to dopiero połowa tragedii! Przykry widok stanowiła również – delikatnie mówiąc – mało wyszukana kabina pasażerska.

Mimo wszystko Lamborghini LM002 jest wspaniałym samochodem i to z kilku powodów. Po pierwsze jest napędzane niesamowitym silnikiem V12 o pojemności 7,2 litra. Motor w nosie ma nie tylko ekologię i normy emisji spalin, ale także zasobność portfela kierowcy. Średnie spalanie? W tym aucie to prawie 31 litrów benzyny. Właśnie dlatego konstruktorzy zastosowali zbiornik paliwa o rekordowej pojemności 290 litrów. Po drugie LM002 jest niezwykle rzadki. W sumie powstało tylko 301 egzemplarzy. To dziś prawdziwy, biały kruk.

Spyker C8 – czuć holenderski klimat w powietrzu…

W kontekście holenderskiego auta słowo kicz nabiera całkowicie nowego znaczenia. Nadwozie jest inspirowane prawdopodobnie kształtem kajaka, wnętrze stylizowano na pikowaną kanapę z okresu wiktoriańskiego, podczas gdy masa chromu wylewająca się z otworów w karoserii i kabiny to najprawdopodobniej inspiracja amerykańskimi samochodami z lat sześćdziesiątych. Spyker ma grubo przesadzony design. Projektanci ewidentnie nie wiedzieli kiedy przestać ozdabiać go kolejnymi dodatkami. Być może wynika to z faktu, że takie było żądanie założyciela marki, a być może zadziałała magia holenderskich coffee shopów.

I choć wydanie ciężko zarobionych pieniędzy na takie właśnie auto z pewnością sprawi, że zostaniecie pośmiewiskiem całej okolicy, jest kilka elementów, które podczas jazdy mogą rozkochać was w Spykerze. A najważniejszy ukrywa się pod tylną pokrywą. To silnik V8 pochodzący z gamy Audi. W wersji podstawowej oferuje on 400 koni mechanicznych. Modele T są doposażone w dwie turbosprężarki. Dzięki temu benzyniak przenosi na asfalt już 525 koni i staje się prawdziwym, drogowym potworem. Wersja słabsza przyspiesza do pierwszej setki w 4,4 sekundy. Mocniejsza potrzebuje już tylko 3,9 sekundy. A to oznacza, że Spyker staje się nieznacznie wolniejszy od Ferrari 599 GTB.

Citroen Ami – i to ma być francuska awangarda?

Oglądając zdjęcia tego Citroena nietrudno dojść do wniosku, że podczas procesu projektowania auta coś musiało pójść nie tak. Francuzów prawdopodobnie poniosła fantazja i chęć szerzenia nowatorskiego spojrzenia na formy. I o ile kombi czy hatchback wyglądały jeszcze znośnie, o tyle sedan bił wszelkie rekordy brzydoty. Być może pas przedni przypomina nieco błogo uśmiechniętą kobietę, jednak zaraz za nim pojawia się prosta maska, która dosłownie zderza się z niemalże pionową przednią szybą. Dach jest nie tylko wyoblony, ale przede wszystkim zbyt duży w porównaniu z szerokością kabiny pasażerskiej.

Najgorzej jest jednak z tyłu. Sedan wygląda tak, jakby projektant wziął szkic kombiaka, a następnie starł gumką górną część bagażnika. Tylna szyba ustawiona pod kątem wyposażona w wielki daszek robi bardzo dziwne wrażenie. Czy stylistyka miała zatem jakąś zaletę? Tak, gdy zasiadło się za kierownicą auta, nie było jej widać! A wtedy prowadzący mógł się rozkoszować – dokładnie, rozkoszować! – sposobem pracy silnika. Szczególnie że konstrukcja była dość nietypowa. Francuzi postawili na boksera wyposażonego tylko w dwa cylindry. Motor miał dokładnie 602 cm3 pojemności i 22 konie mechaniczne.

Citroen Ami miał jednak jeszcze jedną zaletę. Podwozie było żywcem wzięte z 2CV. A to oznaczało, że raz – był niezwykle komfortowy, a dwa – radził sobie na naprawdę niskiej jakości drogach. Warto w tym momencie zaznaczyć, że Ami jest jednym z najchętniej kupowanych Citroenów w historii. Był produkowany przez 17 lat. W tym czasie sprzedał się w ilości wynoszącej 1 840 396 egzemplarzy.

Holden Commodore VY SS – brzydka Omega z wielką niespodzianką!

Commodore stanowi dowód na to, że Australijczycy raczej nie mają gustu. Wzięli bowiem przeciętnie wyglądającego Opla Omegę generacji B po liftingu, dodali mu niezrozumiały znaczek na grillu oraz za sprawą kilku akcentów stylistycznych sprawili, że sedan zaczął wyglądać jeszcze bardziej przeciętnie. Co z kabiną pasażerską? Tutaj jest jeszcze gorzej. Została kierownica, która rozmiarem przypomina bardziej tą znaną z autobusów, zegary otrzymały tandetne, niebieskie tło, a radio inżynierowie prawdopodobnie żywcem wzięli z Forda Escorta!

Czemu zatem Holden Commodore trafił na naszą listę? Nad odpowiedzią na to pytanie nie trzeba się długo zastanawiać. Wszystko za sprawą dwóch liter, a mianowicie SS. No tak, w Europie mogą one brzmieć nieco prowokacyjnie. Australia jest jednak wolna od tego typu skojarzeń. Dlatego tam te dwie litery wiążą się z dziką wprost mocą! Pod maską auta spoczywa bowiem 5,7-litrowy motor V8.

Ogromna pojemność pozwala podejrzewać amerykańskie pochodzenie jednostki napędowej. I tak właśnie jest. Silnik pochodzi spod maski pełnokrwistej Corvetty. Brzmi cudownie, jeszcze lepiej jednak radzi sobie z napędzaniem sedana. Czysta i wolnossąca moc 315 lub 329 koni mechanicznych próbuje zerwać przyczepność w szybko branych zakrętach i daje wprost abstrakcyjną ilość frajdy.

Toyota MR2 W30 – nowszy nie znaczy ładniejszy!

Druga generacja Toyoty MR2 to był stylistyczny strzał w dziesiątkę. Auto wyglądało trochę jak Lotus Esprit. A skojarzenie z samochodem samego Bonda może być tylko pozytywne! W odsłonie o fabrycznym oznaczeniu W30 projektantom poszło już zdecydowanie gorzej. Wdrożenie nowoczesnego języka designerskiego marki do małego roadstera skończyło się tragedią. Spójrzcie tylko na ten przód – to przecież żaba z wielkimi oczami, masywnymi policzkami i chudymi łapkami wystającymi po bokach. Kabina także nie powala na kolana. Rączka na drzwiach? To tylko kawałek odpowiednio wyprofilowanej rurki sanitarnej!

Technicznie to jednak całkowicie inny świat. Spod maski Toyoty MR2 rasowo warczy prosty benzyniak. Motor ma 4-cylindry, 1,8 litra pojemności i 140 koni mechanicznych. Został sparowany z 5-biegową skrzynią manualną. Roadster waży niespełna tonę, a to tyle co nic. Okazuje się zatem mocno wyrywny. Osiąga pierwszą setkę już w 7,9 sekundy. Co ważne, ma napęd przenoszony klasycznie, tj. na tylne koła. A to daje ogromną frajdę podczas jazdy w zakręcie.

Tagi: CitroënFiatlamborghininajbrzydsze samochodyPorscheSubaruToyota
Kuba Brzeziński

Autor Kuba Brzeziński

Czasami racjonalista, czasami pedantyczny wielbiciel abstrakcji. Ceni wolność i niezależność. Niepoprawny miłośnik samochodów, który wierzy, że pod masą śrubek i mechanizmów kryje się dusza. Poza tym dziennikarz - motoryzacyjny oczywiście.

1 KOMENTARZt

DODAJ KOMENTARZ