Projekt zaczął się od śmiesznie brzmiącej deklaracji. Brytyjski producent odkurzaczy postanowił wprowadzić do oferty… samochód elektryczny! Nieoczekiwana deklaracja dość szybko przybrała całkiem realne kształty. Okazało się, że firma zatrudniła 400 inżynierów i prężnie zaczyna prace. Teraz niestety pojawiła się informacja mówiąca o tym, że z projektu odeszła jedna z ważniejszych osób. Mowa o Ann Marie Sastry pracującej nad innowacyjnym akumulatorem.
Jeszcze całkiem niedawno media motoryzacyjne zelektryzowała informacja. Dyson – znany ze sprzedaży urządzeń gospodarstwa domowego – postanowił sięgnąć głęboko do kieszeni, wyjąć na stół 2 miliardy funtów i zbudować samochód elektryczny. I właściwie wydawało się, że marce może się udać spełnić deklarację. W końcu w pewnym sensie dysponowała technologią. Czemu w pewnym sensie? Dwa lata temu za 90 milionów dolarów kupiła firmę budującą akumulatory o nazwie Sakti3.
Samochód elektryczny Dyson – półprzewodniki kluczem!
Choć w projekt zaangażowanych było 400 osób, jedną z ważniejszych postaci była Ann Marie Sastry. Była właścicielka Sakti3 prowadziła bowiem badania nad bateriami półprzewodnikowymi. A ich znaczenie jest kluczowe. Po pierwsze dlatego, że jeszcze żadna firma na świecie nie ma rozwiniętej technologii ich masowej budowy. O akumulatorach półprzewodnikowych mówi m.in. Toyota, ale dopiero w perspektywie dekady. Porsche natomiast jedynie o nich nieśmiało wspomina. Tym samym Dyson byłby pierwszy.
Po drugie półprzewodniki gwarantują większą pojemność akumulatorów przy mniejszej objętości, krótszy czas ładowania, wyższą moc i wyższą sprawność. Każda z tych wartości jest mocno pożądana w Dysonie, który w końcu ma konkurować z najpopularniejszymi elektrykami na rynku. Odejście Sastry stanowi zatem dość duży problem. Nie wiadomo bowiem jaki ten fakt będzie miał wpływ na dalsze prace rozwojowe. Nie wiadomo też czy nie spowoduje dużych opóźnień we wdrażaniu samochodu elektrycznego brytyjskiej firmy.
Nie ma co ukrywać, wątpliwości jest kilka…
Deklaracja marki Dyson od początku wydawała się być sformułowana nieco na wyrost. Nikt nie chciał wierzyć w to, że firma totalnie oderwana od realiów rynku motoryzacyjnego już w roku 2020 będzie w stanie zaprezentować gotowy do produkcji samochód. To jednak nie koniec. Analitycy zastanawiali się też skąd Dyson weźmie obiecane 2 miliardy funtów. Do tej pory bowiem firma zagwarantowała sobie jedynie deklarację potencjalnego wsparcia ze strony brytyjskiego rządu, która opiewa na maksymalnie 16 milionów funtów. Wątpliwości budzi też to czy tak potężna inwestycja rzeczywiście ma szansę zwrócić się na rynku pojazdów elektrycznych.
Poza tym – co martwi najbardziej – przedstawiciele marki nadal nie powiedzieli nawet jednego konkretnego słowa na temat projektu. Choć o brytyjskim samochodzie elektrycznym mówi się od miesięcy, Dyson na razie nie zaprezentował chociażby propozycji wyglądu nadwozia. Nie zdradza też żadnych szczegółów technicznych ani nawet podstawowych założeń postawionych przed inżynierami. To podejrzliwi motomaniacy odczytują na dwa sposoby. Tajemniczość albo oznacza pilne strzeżenie tajemnicy, albo stanowi sygnał mówiący o tym, że Dyson nie ma na razie żadnej koncepcji na budowę auta, a opowieść jest zgrabnie napełnianą bańką PR-ową.