zamknij
REKLAMA
Fot. Materiały prasowe Renault

Co kraj to obyczaj, co kontynent to inny standard ładowania samochodów. Ponieważ sytuacja dość mocno boli producentów motoryzacyjnych, postanowili oni działać w celu ujednolicenia technologii ładowania pojazdów elektrycznych. Na ile jednak taki plan jest realny? Oceniając sprawę na chłodno nietrudno dojść do wniosku, że starania mogą pójść na marne. Tym bardziej, że jeden z graczy odpuścił sobie rozwiązanie pokojowe, a postanowił pójść na wojnę!

Standard ładowania dotyczy tak naprawdę dwóch kwestii. Po pierwsze odnosi się do wtyczki. Tutaj unifikację spokojnie można jednak obejść za pomocą specjalnej przejściówki. Po drugie różne standardy dotyczą też różnych protokołów stosowanych do komunikacji między bateriami a ładowarką. A tutaj już proste rozwiązania na niewiele mogą się zdać. W chwili obecnej na świecie funkcjonują cztery standardy ładowania. Pierwszy o nazwie CCS jest szczególnie popularny w Europie i może się pochwalić siecią 7 tysięcy punktów. Standard został opracowany przez BMW, Mercedesa, Forda i Volkswagena.

Standard ładowania samochodów – na razie liderem są Chiny!

Drugie rozwiązanie nazywa się CHAdeMO. Technologia przygotowana przez Nissana i Mitsubishi może się pochwalić siecią 16 639 punktów, które są zlokalizowane przede wszystkim w Japonii i Europie. Oddzielne rozwiązanie o nazwie Supercharger stworzyła Tesla. Ta działa jednak przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, gdzie zbudowała do tej pory 8 496 punktów ładujących. Ostatnim, ale nie najmniej ważnym standardem jest GB/T. Technologia stosowana głównie w Chinach już dziś jest kluczowa, bowiem w jej sieci pracuje aż 127 434 punkty.

Na początek warto zastanowić się po co tak właściwie ujednolicać standard ładowania aut o napędzie elektrycznym. Z punktu widzenia kierowców unifikacja sprawi, że nie będą oni musieli szukać dedykowanej ładowarki, a otrzymają możliwość skorzystania z każdej napotkanej po drodze. To zdecydowanie zwiększy użyteczność e-aut podczas dalszych podróży i sprawi, że np. kierowca z Polski będzie się mógł udać na kołach chociażby do Azji i nie stanie się po drodze ofiarą różnych standaryzacji stacji.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ  Czy autonomiczne pojazdy będą musiały decydować kogo zabić?

Jeden standard ładowania, dużo niższe koszty produkcji

Z punktu widzenia producentów ujednolicenie technologii ładowania przyniesie przede wszystkim wymierne korzyści finansowe. Jako że nie trzeba będzie różnicować napędów skierowanych np. na rynek europejski i japoński, spadną koszty opracowania i produkcji modelu. A niższe koszty w naturalny sposób sprawią, że cena zakupu samochodu elektrycznego zacznie dużo szybciej maleć. Niestety z ustępstwami w kwestii standardów ładowania jest pewien problem. W tej wojnie żaden z uczestników nie chce zmiękczyć swojego stanowiska.

Zacietrzewienie producentów motoryzacyjnych nie wynika z głupoty, a raczej jest podyktowane ekonomicznym rachunkiem zysków i strat. Uznanie jednego ze standardów ładowania za prawidłowy sprawi, że modele w niego wyposażone staną się szczególnie atrakcyjne dla kierowców i szczególnie pożądane. Co z pozostałymi? Auta innych producentów, które jeszcze nie zostały przystosowane do hegemonicznego standardu, zaczną być powoli marginalizowane na rynku. Jako że żaden z producentów nie chce skazywać swoich dzieci na zapomnienie, ciężko oczekiwać dobrej woli w rezygnacji z promowanych przez siebie rozwiązań.

Tagi: akumulator ładowanieładowanie akumulatorówsamochód elektryczny
Kuba Brzeziński

Autor Kuba Brzeziński

Czasami racjonalista, czasami pedantyczny wielbiciel abstrakcji. Ceni wolność i niezależność. Niepoprawny miłośnik samochodów, który wierzy, że pod masą śrubek i mechanizmów kryje się dusza. Poza tym dziennikarz - motoryzacyjny oczywiście.

DODAJ KOMENTARZ