zamknij
REKLAMA
Kuba motoryzacja

Karaiby to marzenie każdej kobiety. Piaszczyste plaże, słońce i drinki. Wylot na drugi koniec świata tylko po to, żeby się poopalać, nie każdemu może jednak przypaść do gustu. Wystarczy jednak za cel podróży wybrać Kubę – wyspę, której ulice pełne są samochodów z lat 40-tych i 50-tych, gdzie dźwięk silników V-8 jest czymś naturalnym. Obierając ten kierunek, udajemy się do żywego muzeum motoryzacji, w którym chciałby się znaleźć każdy fan czterech kółek.

O motoryzacji na Kubie krążą legendy, a większość materiałów promujących wyspę wykorzystuje zdjęcia starych amerykańskich krążowników. Powierzchownie rzeczywistość nie odbiega od wyidealizowanego obrazka. Nie brakuje tutaj samochodów z duszą, pojazdów na widok których uginają się nogi – i to nie tylko fanom motoryzacji.

Różowe kabriolety, lśniące chromowane grille i dziwnie brzmiące klaksony to tylko niektóre charakterystyczne elementy wpisujące się w motoryzacyjny obraz karaibskiej wyspy. Jak zwykle jest jednak, ale… bo Kuba to kraj kontrastów na każdej płaszczyźnie i nie inaczej jest w kwestii motoryzacji.

Piękne opakowanie, ale co w środku…

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak z plakatu: mnóstwo historycznych aut, niespotykanych normalnie na ulicach, już na pewno nie przez Europejczyków. To jednak tylko maska, a co się kryje pod nią… wszystko i nic…Większość samochodów to tylko amerykańskie skorupy, które zbudowane są na podzespołach radzieckiej produkcji. Z daleka wszystko niby wygląda naturalnie, ale gdy przyjrzymy się bliżej nie sposób nie dostrzec, że ząb czasu mocno wgryzł się w karoserię.

Wyblakły lakier, rdza i brak ozdobnych elementów to norma. Samochody na Kubie dokonały ewolucji, a ich właściciele aby z nich korzystać musieli posiłkować się wszystkim, co mieli pod ręką.

Dlatego w tym kraju nie ma szrotów, bo wszystko co mogłoby na nie trafić jeździ po ulicach. W Chevroletach można znaleźć podzespoły Łady czy innych pojazdów, głównie silniki, skrzynie biegów, mosty i zawieszenie. Te ostanie są tutaj ochoczo tuningowane. Potężne wydechy i nawet 17-calowe koła w autach z ZSSR nikogo nie dziwą.

Na wyspie wszystko co może jeździć – jeździ, choć w normalnych warunkach już dawno zostałoby odstawione na złom.

Większość zabytkowych samochodów z amerykańskim rodowodem, które można tu spotkać pochodzi sprzed 1960 roku – z czasów przed rewolucją. Wynika to z uwarunkowań historycznych. Po tym jak rządy objął Fidel Castro zakazał sprowadzania samochodów z USA, a nowe auta były dostarczane jedynie z krajów bloku socjalistycznego. Dlatego też obok amerykańskich aut jeżdżących po ulicach Hawany i innych miast, znajdziemy mnóstwo ład, moskwiczy czy fiatów 126p, czyli popularnych w Polsce maluchów.

Jedziemy ratować ostatnie maluchy

Od tego pojazdu zaczniemy naszą opowieść o motoryzacji na Kubie, bo zanim udaliśmy się za ocean zaopatrzyliśmy się kilka podzespołów do fiata… części do gaźnika, linki gazu, kierunkowskazy, reflektory, na liście był nawet rozrząd. To wszystko znalazło się w torbie ustępując miejsca ubraniom. Przesyłka do Hawany trochę ważyła, ale ważniejsze było to, co mogliśmy za nią dostać – dopasowaną pod nas wycieczkę po tym mieście.

Choć wartość części w Polsce nieznacznie przekroczyła 30 euro, na karaibskiej wyspie to towar deficytowy. Nie dość, że drogi to jeszcze zdobycie tego typu podzespołów graniczy z cudem.

Zanim jednak wymieniliśmy towar na interesującą nas usługę turystyczną, sami doświadczyliśmy uroków podróżowania po wyspie. Niestety obrazek, jaki ujrzeliśmy po wyjściu z lotniska był odzwierciedleniem czarnych snów, bo nie tego się spodziewaliśmy. Zamiast kolorowych kabrioletów na parkingu przywitały nas nowe autobusy czekające na turystów oraz taksówki, na pierwszy rzut oka mające po kilka lat. Pierwsza myśl – wszystko co piszą o Kubie i o tym, że coraz mniej jest zabytkowych aut to prawda. Na szczęście w oddali widać było Łady i stare Chevrolety, a nasz entuzjazm znacząco wzrósł. Niechętnie w pierwszej podróży musieliśmy jednak zdecydować się na wybór nowego pojazdu ze stajni Renault.

W klimatyzowanym wnętrzu, wygodnie siedząc na skórzanej tapicerce, udaliśmy się w pierwszą wyprawę po Kubie. 15 km drogi i pierwszy rachunek – 36 euro. Tyle wynosi bowiem ustalona odgórnie opłata za pokonanie drogi z Portu lotniczego Varadero im. Juan Gualberto Gómez do pobliskiego Matanzas, czy Varadero.

Jedno jest pewne – wszystko co związane z transportem, na Kubie do tanich nie należy. Dla Kubańczyków zarabiających 20 euro, samochód to marzenie, ale i turyści korzystając z przewozów muszą się trzymać mocno za kieszeń. Oczywiście miejscowi nie płacą takich cen za przemieszczanie się. Oni korzystają bowiem z komunikacji dedykowanej dla nich, turyści muszą się zdać na specjalne linie autobusowe i taksówki, których ceny są dużo wyższe, nawet kilkadziesiąt razy. Wynika to z faktu, że turyści płacą w walucie CUC (peso convertible, przelicznik ok. 1:1 z euro), a miejscowi w CUP (CUC 1:25 peso cubano)

W poszukiwaniu kabrioletów

Nie mając jednak większego wyboru, trzeba jakoś po wyspie się poruszać i zamiast skupiać się na kosztach, korzystać z widoków, jakie ona oferuje. Po pierwszym dniu bez obcowania ze starą motoryzacją, kolejny obfitował już w przyjemniejsze doznania. Przed hotelem natrafiliśmy na białego Pontiaca z lat 40-tych i jak się okazało, było to tylko przedsmak tego, co zobaczyliśmy na ulicach Matanzas. Czekając na autobus do Hawany mieliśmy dużo czasu, aby podziwiać zabytkowe samochody. Nie były to jednak dumnie brzmiące krążowniki z silnikami V8 pod maską, a raczej mocno zaniedbane pojazdy, choć oczywiście kilka perełek się trafiło. Natrafiliśmy nawet na przedłużanego dużego Fiata z trzema parami drzwi, kilka maluchów, terenowych Jeepów i Toyot z lat 50-tych, które w Europie z pewnością kosztowałyby majątek. Tam jeździły jako taksówki, jak większość lepszych samochodów. Najciekawszy okazał się zielono-czarny bus Chevroleta.

Jeśli wierzyć naklejce, która go ozdabiała, był jednym z aut użytych podczas kręcenia filmu Szybcy i Wściekli. Czekając na nasz nowoczesny autokar (takimi podróżują turyści na Kubie) mogliśmy zobaczyć, czym jeżdżą miejscowi. Czasami są to zwykle autobusy, czasami ciężarówki z miejscami na pace. Im dalej od stolicy, tym warunki bardziej abstrakcyjne dla przeciętnego turysty.

Motoryzacja na kubańskiej prowincji okazała się ciekawa, ale nadal nie była tym, co chcieliśmy zobaczyć. Nie było jaskrawych kolorów, chromów i kabrioletów czyli tego, czym kuszą podróżnicze biuletyny. Wyczekiwanie na wymienione na obrazku nie trwało jednak w nieskończoność. Już w trakcie podróży z Matanzas do Hawany oprócz podziwiania wybrzeża i wpatrywania się w rozbijające o ląd fale, mogliśmy co chwilę zobaczyć wyprzedzane przez autokar oldtimery. W samej Hawanie aż roiło się od zadbanych amerykańskich aut. Po dotarciu do stolicy mogliśmy w końcu opróżnić bagaż i przekazać części, na które ponoć czekali już zniecierpliwieni klienci. My w zamian za przysługę dostaliśmy obiecaną wycieczkę z przewodnikiem. Podczas rozmowy z właścicielem warsztatu dowiedzieliśmy się, że maluch w przeciętnym stanie kosztuje na Kubie ok. 5 tysięcy euro.

Większość amerykańskich samochodów, które widuje się na ulicy, ma pod maską silniki łady albo nawet ikarusa. Natomiast najbardziej zadbane samochody należą do państwa i służą głównie do przewozu turystów.

Kojący dźwięk silników V8

Jednym z pierwszych punktów zwiedzania Hawany jest wizyta pod Capitolem (El Capitolio Nacional) i przejażdżka kabrioletem na Plac Rewolucji, a także przejazd przez Malecón, czyli drogę wzdłuż wybrzeża. My dołożyliśmy jeszcze jedną stację, udaliśmy się podwodnym tunelem do Twierdzy La Cabana. Jakie auto wybraliśmy na wycieczkę? Oczywiście kabriolet, precyzyjnie – w odcieniu neonowego różu. Nie bez znaczenia przy wyborze był też model. Choć łatwo nie było, to z kilkudziesięciu nieziemsko wyglądających samochodów wybraliśmy Forda Fairlane 500. Nasz egzemplarz pochodził z 1959 roku i pod maską miał oryginalny silnik V8, którego dźwiękiem mogliśmy się ekscytować przez ponad godzinę.

Jak każda atrakcja turystyczna tutaj, przejazd kabrioletem nie jest tani. Na starcie od każdego taksówkarza usłyszymy 50 euro, ale warto się targować. Nam udało się zbić 30 procent tej kwoty, a kierowca nadal wyglądał na zadowolonego.

Amerykańskie krążowniki to jednak nie jedyne ciekawe środki transportu, z jakich można skorzystać. Do wyboru mamy taksówki dzielone z innymi pasażerami (przejazd wspólny, dzielony koszt) oraz taksówki jeżdżące po określonej trasie (całkiem jak u nas autobusy), gdzie kilka kilometrów można pokonać za euro lub dwa. Głównie są to amerykańskie samochody, które jednak nie wyglądają tak dobrze jak wspomniane wcześniej kabriolety. W każdym razie lata świetności mają dawno za sobą, często można też natrafić na Łady i Moskwicze. Jeśli ktoś woli inne wrażenia, może przejechać się Coco taxi, a więc skuterem w kształcie kokosa, który oprócz kierowcy może transportować dwóch pasażerów. Najwolniejszym środkiem transportu są natomiast taksówki rowerowe. Trójkołowce często wyposażone są jednak w głośniki wielkości dobrego pieca, co sprawia że jeżdżąc nimi, czujemy się jak na dyskotece.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ  Supersamochody z „Need for Speed”

Najlepiej jednak liczyć na siłę własnych nóg i to wcale nie z oszczędności. Warto pochodzić po tych bardziej zaniedbanych uliczkach kubańskich miast, aby poczuć klimat tego państwa. Tak jak zostało wspomniane wcześniej, Kuba to kraj kontrastów. Jak w przypadku samochodów to, co widać to jedno, a to co jest w środku to drugie.

Obok ładnych odrestaurowanych kamienic i drogich hoteli znajdują się domy bez dachów i ścian, wyglądające jak po przejściu huraganu. Z szyby samochodu tego jednak nie zobaczymy.

To takie samochody jeszcze jeżdżą?

Wracając do motoryzacji. Na Kubie można spotkać Chevrolety, Fordy, Buicki, Chryslery, Oldsmobile, Plymouthy, Dodge czy Cadillaki. Im starsze i bardziej zadbane, tym większą popularnością cieszą się wśród turystów. Skoro samochody z lat 40-tych czy 50-tych nie są niczym nadzwyczajnym, my szukając motoryzacyjnych wrażeń postanowiliśmy znaleźć prawdziwe perełki. Po chwili poszukiwania natrafiliśmy na taksówki Forda, które w każdym innym kraju zdobiłyby już garaż milionerów – tutaj takie samochody nadal są na chodzie i wożą turystów.

Pierwszy egzemplarz, którym jechaliśmy pochodził z 1908 roku. Ford T w wersji cabrio na co dzień dostępny jest w Varadero, gdzie jeździ po miasteczku. Żółty, drewniany samochód przykuwa uwagę, a cena 5 CUC (Euro) za kilka minut jazdy wydaje się niewygórowana. Gdy jednak poprosiliśmy kierowcę, aby zawiózł nas na koniec półwyspu, z przykrością odmówił, ponieważ jego samochód na autostradę się nie nadaje. Zostaliśmy jednak podwiezieni pod jeden z hoteli, gdzie czekała na nas kolejna mocno zabytkowa taksówka. Tym razem wygodnie usiedliśmy na skórzanej kanapie Forda A z 1928 roku. Pod maską samochodu pracował natomiast silnik V6 z 1948 roku. Dzięki temu przejażdżka wybrzeżem w stronę najdroższych hoteli w Varadero upłynęła dosyć szybko i przyjemnie. Co ważne nie wydrenowała też naszego portfela.

Nowoczesność kontra tradycja

Wszystkie przeżycia związane z motoryzacja na Kubie są o tyle wartościowe, iż coraz częściej mówi się, że po otwarciu tamtejszego rynku z ulic znikną amerykańskie samochody i zostaną zastąpione przez nowsze auta. Od samego początku naszego pobytu ciekawiło nas, czy opowieści o końcu motoryzacyjnego muzeum są prawdziwe. Trudno powiedzieć jak będzie za kilka lat, ale rzeczywiście widać, że nowych aut jest sporo.

Ciężko już zrobić zdjęcie, na którym będą same zabytki. W małych miastach nowych samochodów nie widać, pewnie dlatego, że dla przeciętnego Kubańczyka kosztują majątek.

Mniej pieniędzy potrzeba, aby kupić mieszkanie czy dom i to nawet w Hawanie, niż wejść w posiadanie nowego auta. Maluch zwany przez miejscowych el polaquito (polaczek), który w miarę wygląda i jeździ kosztuje ok. 5 tysięcy euro, nowy samochód to wydatek kilka razy większy. Są oczywiście ludzie, których na to stać, bo na ulicach można spotkać nowe modele audi czy mercedesa, stanowią one zaledwie kilka procent. Dużo jest natomiast nowoczesnych taksówek i autobusów, głównie produkcji chińskiej. Przed postępem Kuba z pewnością nie ucieknie, a miejscowi chętnie zamienią psujące się i dużo palące amerykańskie auta na nowe, niezawodne pojazdy. Zanim to nastąpi warto udać się na wyspę i delektować widokiem, o jaki trudno w innym zakątku świata. Jeśli ktoś jest fanem motoryzacji, powinien odwiedzić to miejsce zanim zmiany dotkną je na dobre.

Tagi: Hawana motoryzacjaKlasyki KubaKubaMotoryzacja kuba

DODAJ KOMENTARZ