zamknij
REKLAMA
Fot. Materiały prasowe Lynk & Co

Jakiś czas temu na producentów o ugruntowanej pozycji na Starym Kontynencie padł blady strach. Wszystko bowiem wskazuje na to, że Chińczycy chcą przepuścić atak na rynek europejski. Co ich może powstrzymać? Tak właściwie nic. W końcu mają ogromny kapitał, mocne zaplecze i masę rąk chętnych do pracy. Tylko nie wszystko jest takie proste…

Aby przekonać się o chińskiej potędze, wcale nie trzeba wiele. Wystarczy pójść do pierwszego lepszego sklepu z odzieżą i przejrzeć metki. Na zdecydowanej większości z nich widnieje napis: Made in China. Z uwagi na niskie koszty chociażby pracownicze, Azja stała się ulubionym miejscem produkcji. A dynamiczny rozwój strefy przemysłowej, pozwolił chińskim partnerom na zebranie kapitału imponujących rozmiarów.

O ile wiadomo było, że Chiny mają wielkie pole do popisu w kwestii odzieży, elektroniki czy produktów użytku domowego, o tyle przez całe lata rynek motoryzacyjny w Europie myślał, że jest całkowicie bezpieczny. W końcu producenci z azjatyckiego kraju nie mieli nawet 10 proc. wiedzy technologicznej, którą w ciągu dziesiątek lat pracy zdobyły zespoły inżynierskie Volkswagena, Opla czy Peugeota.

Chińskie auta w Europie – potrzebna jest zmiana formuły!

Skąd pewność? Wystarczyło popatrzeć na chińskie samochody. Te budziły w Europie jedynie uśmiech politowania. Wyglądały źle oraz jeszcze gorzej jeździły. Oczywiście ogromna dysproporcja w jakości produktów nie zniechęcała Chińczyków. Podejmowali próby wprowadzenia swoich aut do sprzedaży. Niska cena nawet mogłaby przekonać kilku klientów, gdyby nie uchybienia w kwestii bezpieczeństwa i sławetny test zderzeniowy instytutu ADAC. Landwind X5 został dosłownie zmiażdżony. Zdobył jeden punkt na 16 możliwych, a tym samym osiągnął najgorszy wynik w historii niemieckich badań!

Crash test chińskiego SUV-a | fot. materiał video | autofakty.pl

Gdy europejskie firmy myślały, że test z roku 2005 ostatecznie rozprawił się z chińską konkurencją i raz na zawsze pokazał jej miejsce w szeregu, przyszedł rok 2010. A to był moment dosyć bolesnego przebudzenia. To wtedy za 1,8 miliarda dolarów chińskie Geely kupiło szwedzkie Volvo. Choć inwestycja w europejską marką nie była jawnym pokazem siły w Europie, dała dowód na to, że azjatyccy partnerzy z ogromnym zainteresowaniem spoglądają w stronę Starego Kontynentu i zły wynik żadnego badania zderzeniowego ich nie zatrzyma.

Nie mają technologii, ale… mogą ją kupić!

Atmosfera na dobre zaczęła się zagęszczać już dwa lata później. To wtedy doszło do kolejnej chińsko-europejskiej transakcji. W jej wyniku Saab trafił w ręce spółki NEVS. O ile pierwszy sygnał z Volvo zaczął budzić niepokój, o tyle tym razem wśród analityków wybuchła prawdziwa panika. W efekcie specjaliści zaczęli prognozować ekspansję azjatyckiego tygrysa na Starym Kontynencie.

Oczywiście pojawiały się głosy mówiące o tym, że osądy analityków z rynku motoryzacyjnego są jedynie wynikiem zapobiegliwego czarnowidztwa. Jednak ciężko nie przyznać im chociażby części racji. W końcu zakup dwóch szwedzkich marek pozwolił na transfer europejskiej technologii do Azji. Poza tym dostarczył Chińczykom gotowe zespoły zdolnych inżynierów oraz możliwość korzystania ze sprawdzonych schematów technologicznych. A to w połączeniu z ogromnym kapitałem inwestycyjnym zaczęło im dawać zastraszająco duże możliwości rozwojowe.

Chińczycy cały czas jednak mają jeszcze jednego asa w rękawie. Ważnym czynnikiem jest bowiem stabilne zaplecze. Azjatycki rynek samochodów jest nie tylko jednym z największych na świecie, ale również jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się. W roku 2001 w Chinach sprzedały się ponad 2 miliony samochodów. W roku 2015 ilość ta przekroczyła już 18 milionów, a w roku 2025 według wstępnych prognoz może przekroczyć już 35 milionów. Przy tak potężnych wolumenach producenci z Państwa Środka otrzymują solidną podstawę, która pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość oraz daje możliwość spokojnego inwestowania na rynkach zewnętrznych.

Chiński sukces na kształt koreańskich konkurentów

Chińskie zakupy w Europie zbiegły się w czasie z jeszcze jednym wydarzeniem. Mocną metamorfozą producentów koreańskich. A warto zaznaczyć, że ich kariera wyglądała bardzo podobnie do kariery firm chińskich. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych samochody Kii czy Hyundaia uważane były za margines. Europa nie chciała patrzeć w ich stronę z uwagi na skandalicznie niską jakość. Chwila przemyślenia i dekada później sprawiły, że auta z Korei stały się tak samo dobrze wykonane i wyposażone oraz równie ładne jak europejscy odpowiednicy. Oczywiście z tą różnicą, że otrzymały dużo korzystniejsze ceny.

I rzeczywiście powoli widać, że Chińczycy korzystają z koreańskiego wzorca. Już dzisiaj można powiedzieć, że poprawa stylizacji stała się faktem. Modele zaprojektowane w Państwie Środka wyglądają przyjemnie dla oka, a do tego proponują dobrze zaprojektowane kabiny. Aby europejska ekspansja mogła się stać faktem, firmy musiałyby zdecydowanie podnieść jakość wykończenia oraz dorzucić nieco nowinek technologicznych w zakresie systemów pokładowych i jednostek napędowych.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ  Audi R8 - niemiecki sprinter z włoskimi genami w pogoni za ideałem

Chińskie auta w Europie – skok technologiczny to must have

Największy problem będzie dotyczyć zagadnień technologicznych. Tych chińskie firmy w chwili obecnej w większości przypadków po prostu nie mają. Choć przeskoczenie muru jak najbardziej jest możliwe, wymaga podjęcia dodatkowych kroków. Najbardziej doraźnym rozwiązaniem jest zakup europejskiego partnera – jak w przypadku Geely czy NEVS. W takim scenariuszu inwestor otrzymuje gotową firmę z gotowymi rozwiązaniami. Poza tym chińskie firmy motoryzacyjne mogą nadrabiać technologiczne zaległości decydując się na formę nawiązania współpracy międzynarodowej lub w ujęciu długofalowym – wychowując własny i innowacyjny zespół inżynierski.

Co z kosztami produkcji? Tutaj także najprawdopodobniej sprawdzi się wzorzec koreański. Produkcja samochodów w Chinach byłaby niezwykle tania. Producenci mają gotową bazę montażową i rzeszę tanich w utrzymaniu pracowników. Niestety to oznaczałoby potrzebę zbudowania sprawnie działającej siatki transportowej oraz mogłoby się wiązać z ryzykiem. Jakiekolwiek problemy na trasie statków oznaczałyby opóźnienie w dostawach aut i mogłoby wpłynąć na sprzedaż. Dużo lepszym rozwiązaniem jest zatem przeniesienie montażu na Stary Kontynent. A to powoli staje się faktem.

Chińskie firmy już dzisiaj budują bazę zakładów montażowych w regionie. DR Motor na początku dekady kupiło dawną montownię Lancii Ypsilon na Sycylii, a ponadto ma fabrykę na Ukrainie. Great Wall chce produkować 50 tysięcy aut rocznie w Bułgarii, SAIC jest właścicielem jednego z najstarszych zakładów w Europie zlokalizowanego w Longbridge, podczas gdy Chery po odrzuceniu kandydatury warszawskiego FSO, zainwestowało pół miliarda dolarów w budowę fabryki w Turcji.

Nie brakuje też wątpliwości…

Choć wszystkie sygnały wskazują na to, że chińskie auta w Europie mogłyby się zadomowić, warto przemyśleć czy rzeczywiście widmo ekspansji jest bardziej realne niż kiedykolwiek. A tutaj są już pewne wątpliwości. Po pierwsze azjatycka motoryzacja w dużej mierze opiera się na sztuce kopiowania. Chińczycy są świetnie znani z tego, że biorą nadwozia europejskich samochodów, a następnie podpisują je swoimi logo i zaczynają produkować. O ile na rodzimym rynku mogli liczyć na korzystne rozstrzygnięcia sądów, o tyle na Starym Kontynencie nie ma o tym mowy.

Land Wind | autofakty.pl

Naruszenie własności intelektualnej w świetle europejskich przepisów jest rygorystycznie ścigane. A to oznacza, że każde ze skopiowanych aut bardzo szybko otrzymałoby zakaz sprzedaży na Starym Kontynencie. Jak to ominąć? Przed podjęciem próby ekspansji, chińscy producenci aut muszą zmienić politykę produkcyjną. Powinni zatrudnić zdolnych projektantów – takich jak chociażby Peter Schreyer w Kii i Hyundaiu – oraz zacząć stawiać na własne koncepcje stylistyczne.

Druga z wątpliwości dotyczy przyczajeń motoryzacyjnych Europejczyków. Wśród społeczności kierowców panują mocno ugruntowane stereotypy. Aby zatem mieć szansę zaistnienia na Starym Kontynencie, Chińczycy musieliby przede wszystkim zaproponować produkt wysokiej jakości i w dobrej cenie oraz później mocno go promować. Bez tego nie będzie możliwe przełamanie przyzwyczajeń i nie będzie mowy o wysokim wolumenie sprzedaży.

Chińskie auta w Europie – podsumowanie

Chińskie auta w Europie w ciągu najbliższych lat mogą się stać hasłem jak najbardziej realnym. To jednak nie oznacza, że azjatyccy producenci mogą żywcem przenieść samochody produkowane na potrzeby rynku rodzimego na Stary Kontynent. Przed podjęciem ekspansji powinni odrobić motoryzacyjne lekcje i najpierw zrozumieć specyfikę naszego rynku. Bez tego mogą zrobić falstart, przez co nie będzie w stanie uratować ich nawet niska cena. W skrócie muszą pamiętać o tym, że pierwsze wrażenie robi się tylko raz.

Tagi: auta z Chinchińskie autachińskie auta w Europiew
Kuba Brzeziński

Autor Kuba Brzeziński

Czasami racjonalista, czasami pedantyczny wielbiciel abstrakcji. Ceni wolność i niezależność. Niepoprawny miłośnik samochodów, który wierzy, że pod masą śrubek i mechanizmów kryje się dusza. Poza tym dziennikarz - motoryzacyjny oczywiście.

DODAJ KOMENTARZ