Niewielki samochód dostawczy jest poręczny w zatłoczonym mieście, okazuje się wystarczająco ładowny, a do tego będzie stosunkowo tani. Co więcej, powinien być też oszczędny i mało awaryjny. Czy takie modele w ogóle istnieją? Postanowiliśmy przejrzeć oferty z rynku wtórnego i sprawdzić. Będziecie zaskoczeni jak ciekawe modele udało nam się znaleźć.
Fiat Doblo I – włoski, ale nie na konkurs piękności
Fiat Doblo pierwszej generacji to nieco dziwne auto. Włosi chcieli zbudować małego dostawczaka, ale jednocześnie uzupełnić go ciekawą stylizacją. Efekt prac niestety jest mało zadowalający. Nadwozie poprzecinane ostrymi liniami i mocnymi wybrzuszeniami jest delikatnie mówiąc charakterystyczne i rzuca się w oczy. Co z kabiną? Tutaj także projektanci z Italii próbowali uatrakcyjnić design. Lepiej jednak gdyby skupili się na jakości wykończenia. Konsola jest wykonana w sposób skandaliczny. Szpary w desce rozdzielczej są na tyle duże, że czasami mieści się w nich długopis!
Całe szczęście Doblo nie miało być samochodem do podziwiania, a powinno się stać firmowym wołem roboczym. I do tej roli zostało przygotowane wyśmienicie. Przestrzeń załadunkowa jest wielka i w miarę foremna. Do tego na rynku wtórnym dominują silniki, które choć nie mają najwyższej kultury pracy, bezawaryjnie pokonują setki tysięcy kilometrów. W tym momencie szczególnie mamy na myśli wolnossącego diesla o pojemności 1,9 litra. 63-konna jednostka prawie nie przyspiesza, do tego jest przeciętnie oszczędna. To jednak motor wykonany w zgodzie z zasadami starej szkoły, a o lepszą rekomendację naprawdę trudno.
Za 10 tysięcy złotych używany Fiat Doblo I będzie pochodził nawet z roku 2005 lub 2006. A to oznacza, że w wersji osobowej będzie mógł korzystać z napędu 103-konnego benzyniaka – który na ogół jest wyposażany w instalację LPG. W nowszych egzemplarzach spotykany może być jeszcze 1,3-litrowy silnik Multijet o mocy 70 koni. Z małolitrażowym dieslem warto jednak uważać. Nie z uwagi na wady konstrukcji, a jej wiek i ewentualny przebieg. Obydwa czynniki mogły się już zdążyć odbić na jego stanie, a to będzie oznaczać ujawnienie się chorób charakterystycznych dla nowoczesnych ropniaków.
Renault Kangoo I – Francuzi znają się na rzeczy!
Kangoo pierwszej generacji nawet w wersji po liftingu z całą pewnością nie będzie w stanie wygrać żadnego konkursu piękności. Ma wyłupiaste oczy, nadmiernie prostą linię boczną i zbyt wysoko poprowadzony przód. Powstał we Francji, mimo wszystko wcale nie ma zamiaru wolnym krokiem przechadzać się po Champs Elysees. Ma do wykonania „robotę” i absolutnie na tym się skupia. Czemu Renault to dobry dostawczak za 10 tys.? Ma foremny luk załadunkowy, który podczas miejskiego transportu towarów powinien być wystarczająco przestronny. A do tego może pochodzić nawet z roku 2004 lub 2005.
Większość używanych Renault Kangoo I jest wyposażonych w 1,5-litrowego diesla dCi. 65-konna wersja jednostki nie oferuje praktycznie żadnych osiągów. Przyspieszenie do pierwszej setki zajmuje mu wieczność, a konkretnie 15,5 sekundy! W zamian spalanie w cyklu miejskim wynosi tylko 6,5 litra oleju napędowego. Motor 1,5 dCi nie cieszy się najlepszymi opiniami. Kierowcy skarżyli się na trwałość wtryskiwaczy i turbosprężarek. Są jednak przypadki, w których zadbany diesel wytrzymywał naprawdę duże przebiegi – a wszystko w części wynika ze świadomości ułomności jednostki i skracania interwału m.in. wymiany oleju, a w części dbałości serwisowej.
Osobowe wersje Renault Kangoo I najczęściej są wyposażane w 16-zaworową wersję bazowego benzyniaka o pojemności 1,2 litra. 75-konny motor rozpędza auto do 100 km/h w 14,2 sekundy. Zapotrzebowanie na paliwo w mieście rośnie jednak w tym przypadku do przeszło 9 litrów benzyny.
Opel Combo C – dostawczak za 10 tys. z Niemiec
Opel Combo C ma kilka asów w rękawie w porównaniu z konkurencją. Jego linia nadwozia prezentuje się harmonijnie i całkiem przyjemnie, stylizacyjnie przypomina udany model Corsa C, a do tego z uwagi na nisko osadzoną kabinę w aucie siedzi się jak w osobówce. Jeżeli właściciel firmy da się przekonać tym argumentom, powinien wiedzieć że w budżecie określonym na maksymalnie 10 tysięcy złotych zmieści się pojazd wyprodukowany w roku 2005 lub 2006.
Starsze egzemplarze będą przede wszystkim napędzane 1,7-litrowym dieslem DTI. To konstrukcja świetnie pamiętająca inżynierów Isuzu, co wyłącznie przemawia na korzyść 75-konnej jednostki. Gwarantuje jej bowiem trwałość i… oszczędność. Motor w cyklu mieszanym zużywa 5,4 litra oleju napędowego. Nowsze egzemplarze Opla Combo C powinny korzystać z napędu silnika 1,3 Multijet przemianowanego na 1,3 CDTI. 70-konny diesel cieszy się dobrą opinią wśród kierowców. Warto jednak pamiętać o tym, że auto ma już swoje lata. A to niestety prędzej lub później odbije się na stanie osprzętu – wtryskiwaczy, sprzęgła i łańcucha rozrządu. Części te pewnie trzeba będzie zatem wymienić, a fakt ten warto wliczyć w koszty ewentualnej eksploatacji.
Citroen Berlingo I – hit sprzedaży atrakcyjny nawet po latach
Berlingo pochodzi z Francji. A to oznacza mniej więcej tyle, że nigdy nie będzie trzymał wartości. Zmartwienie kupującego na rynku pierwotnym stanowi radość osoby, która poszukuje auta na rynku wtórnym. Oznacza bowiem, że za 10 tysięcy złotych można kupić Citroena pochodzącego nawet z 2005 lub 2006 roku. Podczas poszukiwania egzemplarzy starszych i tańszych warto wziąć pod uwagę kandydaturę silnika 1,9 D. Wolnossący diesel ma tylko 71 koni i jest potwornie powolny, mimo wszystko powinien mieć przyzwoity apetyt i co ważniejsze, praktycznie wcale się nie psuje!
Nieco gorzej prezentuje się sytuacja w przypadku nowocześniejszego diesla o pojemności 1,6 litra. 75- lub 90-konna jednostka miewa problemy przede wszystkim z przedwczesnym zacieraniem turbosprężarki. Usterka nie wynika jednak z ułomności mechanizmu, a błędów popełnionych przez konstruktorów. Jakich? Otóż zaprojektowali kanał olejowy w taki sposób, że ten zapycha się. Regularna kontrola drożności przewodu zdecydowanie wydłuży życie układu doładowania i sprawi, że kierowca zacznie się w pełni cieszyć z przyzwoitych osiągów i naprawdę niskiego spalania.
Citroen Berlingo I ma bardzo fajną stylizację nadwozia – choć nieco zeszpeconą przez duże, poliftingowe lampy, a do tego przytulne wnętrze i naprawdę duże możliwości transportowe. W niejednym przypadku ramię w ramię z przedsiębiorcom Francuz budował potęgę firmy.
Volkswagen Caddy 2K – nowoczesność w niemieckim wydaniu
Kwota na poziomie 10 tysięcy złotych jest wystarczająca, aby przedsiębiorca mógł się rozejrzeć za Volkswagenem Caddy generacji 2K z początku produkcji. Oznacza to roczniki między 2004 a 2006. Dominującą wersją silnikową jest wariant wyposażony w motor 2,0 SDI. Choć pojemność jednostki jest przyzwoita, nie posiada ona turbosprężarki. A to oznacza moc oscylującą w granicy 69 koni mechanicznych. Nawet moment obrotowy nie imponuje – wynosi tylko 140 Nm. Tak skonfigurowany Caddy bardzo leniwie przyspiesza do pierwszej setki – dopiero w 20 sekund. Nie nadaje się również do dynamicznych manewrów, ale z drugiej strony oferuje ponadprzeciętną trwałość. Motory bez żadnej zadyszki pokonują przebiegi rzędu 300 – 400 tysięcy kilometrów.
Ciekawostka dotycząca Volkswagena Caddy 2K jest taka, że auto było produkowane w poznańskiej montowni niemieckiej marki. Co więcej, ma całkiem nowoczesną linię nadwozia, przód zapożyczony z Tourana, a płytę podłogową żywcem wziętą z Golfa piątej generacji. Taki zestaw elementów sprawia, że Caddy choć sztywno resoruje, świetnie zachowuje się w zakrętach, a konstrukcja zawieszenia jest naprawdę trwała. Niemcom wyśmienicie wyszła jeszcze jedna sztuka – gospodarowanie przestrzenią w luku załadunkowym. Warto jednak poszukiwać wersji z klapą unoszoną do góry. Ta daje łatwiejszy dostęp do paki od dzielonych i otwieranych na boki drzwi.