Jest kilka aut w historii motoryzacji, które wymienia się jednym tchem podczas wskazywania największych legend. Bez wątpienia ważne miejsce na tej liście ma właśnie Mini. Brytyjskie wozidełko miało się stać odpowiedzią na kryzys naftowy na świecie. Ostatecznie otrzymało dużo ważniejszą rolę. Pokochali je ludzie popkultury, odnosiło sukcesy m.in. w rajdzie Monte Carlo, a do tego stało się gwiazdą filmów. Mini identycznie jak polski Maluch naprawdę ma duszę!
Jest trochę prawdy w tym, że potrzeba okazuje się matką wynalazku. Tak stało się i tym razem. Gdy w roku 1956 zaczął się kryzys paliwowy związany z ograniczeniem dostępu do Kanału Sueskiego, Europa w atmosferze galopujących cen paliw potrzebowała małych i oszczędnych samochodów. Takie właśnie auto postanowił zbudować British Motor Corporation. Wymogi postawione przed projektantami były trzy. Po pierwsze auto miało mieć rozmiary 3 x 1,2 x 1,2 metra. Po drugie kabina powinna mieć minimalną długość na poziomie 1,8 metra. Po trzecie pojazd musiał korzystać z silnika już funkcjonującego w gamie brytyjskiej marki.
Zadanie od strony inżynieryjnej zostało powierzone Alecowi Issigonisowi. To człowiek, który słynął z budowania małych samochodów. Issigonis miał do dyspozycji przede wszystkim swoje doświadczenie i swoje pomysły. Cały zespół twórców składał się bowiem z zaledwie 9 osób, z których dwie były studentami. Projekt został ochrzczony wewnętrznym oznaczeniem ADO15, a pierwsze efekty prac pojawiły się już w roku 1957. To wtedy władze marki ujrzały prototyp. Koncept szybko został pieszczotliwie nazwany pomarańczowym pudełkiem. A lista jego zalet jest trudna do wycenienia!
Oszczędność przestrzeni – brytyjski lever hard!
Idąc drogą maksymalnej oszczędności przestrzeni, inżynierowie skupili cały układ napędowy pod króciutką maską. To tam umieszczony był silnik benzynowy, skrzynia biegów oraz układ przeniesienia napędu. Unikalne rozwiązania? Chłodnica zamiast przed silnikiem, była montowana z boku. Oszczędność przestrzeni wyrażała również konstrukcja zawieszenia. Zamiast klasycznych sprężyn, Issigonis postawił na gumowe stożki. A to razem z kołami ustawionymi w narożnikach nadwozia dawało Mini identyczne prowadzenie jak w gokarcie.
Inżynierowie oszczędzali przestrzeń, ale też i pieniądze. Właśnie dlatego sprawy nadwozia zostały wyprowadzone na zewnątrz – identycznie zresztą jak zawiasy drzwi. Choć początkowo opinia publiczna patrzyła na to rozwiązanie z przymrużeniem oka, ostatecznie stało się ono ważnym elementem kultowej sylwetki brytyjskiego malucha. Jeszcze bardziej kultowa była za to funkcjonalność. Mini ważyło zaledwie 617 kilogramów. To nie przeszkadzało mu jednak w możliwości zabrania na pokład czterech dorosłych osób.
W kwietniu 1959 roku świat oficjalnie i po raz pierwszy mógł zobaczyć Mini. Wtedy jednak jeszcze o Mini nie było mowy. Auto było produkowane przez dwie firmy i nazywało się Austin Seven, ewentualnie Morris Mini-Minor. Nazwa Mini na dobre zagościła w gamie brytyjskiej marki dopiero w roku 1961. Mimo wszystko do dziś stanowi najbardziej rozpoznawalny znak malucha z Wielkiej Brytanii. Samochód w wersji produkcyjnej napędzany był silnikiem benzynowym o pojemności 848 cm3. 34-konna jednostka oferowała przyspieszenie do pierwszej setki w 27,1 sekundy oraz prędkość maksymalną na poziomie 116 km/h. Najbardziej imponował jednak apetyt motoru. Ten spalał tylko 6,5 litra benzyny!
Hydrolastic – zawieszenie (prawie)hydropneumatyczne
Zawieszenie z gumowymi stożkami spisywało się w niewielkim Mini wyśmienicie. Issigonis miał jednak dużo większe ambicje. Właśnie dlatego już w roku 1964 dokonał modyfikacji. Miejsce stożków zajęły gumowe worki wypełnione płynem, a innowacyjny system został nazwany Hydrolastic. Nowe rozwiązanie okazywało się bardziej komfortowe podczas jazdy. Odbierało autu jednak nieco pewności prowadzenia. Poza tym zwiększyło koszty produkcji Mini, przez co już w roku 1971 firma wycofała się z jego stosowania.
Już pierwsze tygodnie sprzedaży Mini pokazały, że zespół Issigonisa odniósł spektakularny sukces. Kierowcy pokochali niewielkie auto i to nawet pomimo faktu, że było spartańsko wyposażone. Zbyt modelu przekroczył milion egzemplarzy już w roku 1965. W roku 1967, gdy pierwsza generacja wychodziła ze sprzedaży, bilans produkcji wyniósł 1 190 000 sztuk. I choć świat myślał, że brytyjskie przedsiębiorstwo nie nadąża z liczeniem napływających pieniędzy, prawda była całkowicie inna. Fabryka źle wyceniła podstawową wersję Mini. W efekcie musiała dołożyć do każdego wyprodukowanego egzemplarza. Brytyjskie przedsiębiorstwo mogło zarobić, jednak wyłącznie na wersjach bogatszych.
Lata sześćdziesiąte stanowiły dopiero początek produkcji Mini, unaoczniły jednak ogromny potencjał auta. I to nie tylko potencjał sprzedażowy, ale też wizerunkowy. Maluch z Wielkiej Brytanii miał ogromną duszę, a ta skradła serca wielu gwiazd. Pojawienie się pojazdu w świetle reflektorów sprawiło, że to z popularnego wozidełka zaczęło zamieniać się w popkulturowy symbol nowoczesnej wersji motoryzacji.
A bezpieczeństwo wypadało… słabo
Oczywiście historia Mini ma też i pewne wady. Auto mimo niewielkich rozmiarów było zaskakująco przestronne i funkcjonalne. Nie miało jednak zielonego pojęcia o bezpieczeństwie. Niejednokrotnie podczas wypadków otwierały się drzwi, przez które pasażerów dosłownie katapultowało na zewnątrz. Nikt w latach sześćdziesiątych nie mówił o tym głośno, a sam twórca Mini – Alec Issigonis pytany o bezpieczeństwo, odpowiadał z dużą dozą buty tak:
Buduję samochody z tak dobrymi hamulcami i tak dobrym prowadzeniem, że jeżeli dochodzi do wypadku, ludzie są sami sobie winni. Nie projektuję samochodów po to, aby miały wypadki.
Ograniczenie w kwestiach związanych z bezpieczeństwem podczas wypadków nie oznacza, że Issigonisowi można odmówić zasług. Wychodząc z takiego założenia królowa Elżbieta II odznaczyła inżyniera tytułem sir. Oficjalna gala nadania szlacheckiej godności odbyła się 22 lipca 1969 roku w Pałacu Buckingham. Gdy Issigonis zaczął być nazywany sir Issigonisem, od dwóch lat w sprzedaży funkcjonowała druga odsłona Mini. Model otrzymał inną atrapę chłodnicy i powiększoną tylną szybę. W sumie był oferowany do roku 1970 oraz sprzedał się w ilości na poziomie 429 tysięcy sztuk.
Najlepszy film dla motomaniaków, a w nim Mini
Mini Mk2 było produkowane przez zaledwie 3 lata. Udało mu się jednak pogłębić kult małego wozidełka. A wszystko za sprawą legendarnego już filmu „Włoska robota” z roku 1969. Za kierownicami trzech modeli Mini zasiedli złodzieje. Sposób w jaki wąskimi uliczkami oraz po schodach i rynsztokach uciekali przed policjantami, na zawsze wpisał brytyjskiego Malucha do panteonu filmowych gwiazd. Sprawił też, że Mini zapragnęli mieć kierowcy z kolejnych krajów.
Koniec montażu Mini Mk2 miał oznaczać śmierć sympatycznego modelu. Issigonis pracował bowiem nad nowym autem, które było mniejsze, ale mocniejsze. Ostatecznie projekt został zablokowany przez British Leyland Motor Corporation – następcę British Motor Corporation, a na rynku mogło pojawić się Mini Mk3. Mocna pozycja modelu w gamie brytyjskiej marki sprawiła, że firma pracowała nad kolejnymi wersjami rozwojowymi. Na rynku zadebiutował m.in. Mini Traveler – wyglądający jak 3-drzwiowe kombi z tylnymi, dzielonymi drzwiami, Mini Pick-up – komicznie prezentujący się na 10-calowych kołach, Mini Van – który motoryzował brytyjską przedsiębiorczość za sprawą ładowności na poziomie 250 kilogramów, czy Mini Moke – buggy, który trafił do wypożyczalni samochodów w egzotycznych rajach.
Mini Cooper – doświadczenie z F1 pod maską auta do… miasta!
Mini podobało się wszystkim, w tym Johnowi Cooperowi. Ten postanowił zatem zrobić z małym wozidełkiem to, co umiał najlepiej. Chciał sprawić, że auto stanie się bardziej sportowe. Mimo iż Cooper miał ogromne doświadczenie w budowaniu bolidów Formuły 1 i samochodów rajdowych oraz prywatnie był przyjacielem Issigonisa, Alec początkowo niechętnie patrzył na jego pomysł. Ostatecznie włączył się do prac inżynieryjnych, a ich skutek ujrzał światło dzienne w roku 1961.
Mini Cooper olśnił świat! Nadal zabierał na pokład 4 osoby, jednak otrzymał inną skrzynię biegów, dwa gaźniki, tarcze hamulcowe na przedniej osi oraz silnik 997 cm3 o mocy 55 koni. W roku 1964 jednostka została zamieniona na wersję o krótszym cylindrze i pojemności 998 cm3. W roku 1963 zadebiutował Mini Cooper S. W tym przypadku pod maską lądował benzyniak 1071 cm3 o mocy 70 koni mechanicznych. Najbardziej sportowa wersja rozpędzała się do pierwszej setki w około 11 sekund. A to był naprawdę imponujący wynik.
Choć sport – zwłaszcza mając na myśli sukcesy w Monte Carlo – był ważnym elementem DNA Mini, producent postawił także na luksus. Wersją nieco bardziej premium miał okazać się model Clubman zaprezentowany w roku 1969. Otrzymał kwadratowy przód przeprojektowany przez Roya Haynesa – byłego pracownika Forda. Dłuższa maska miała jedno zadanie. W bliźniaczym modelu 1275GT musiała pomieścić silnik o pojemności prawie 1,3 litra. Większy motor oznaczał dużo lepsze osiągi. Przyspieszenie do pierwszej setki trwało 12,9 sekundy. Co więcej, auto było tanie w ubezpieczeniu, posiadało obrotomierz oraz opcjonalnie opony Dunlop odporne na przebicie.
Kłopoty finansowe ograniczały możliwość modernizacji
W roku 1970 w salonach pojawiła się trzecia generacja Mini. Od tego momentu zaczęło się też unowocześnianie auta. Czemu producent nie mógł po prostu zbudować następcy? Brytyjska firma wpadła w kłopoty finansowe. A to sprawiło, że w kasie nie było żadnych pieniędzy na nowe prace inżynieryjne. Mini Mk3 otrzymało schowane w nadwozie zawiasy drzwi oraz opuszczane szyby zamiast odsuwanych. W roku 1976 pojawiły się większe pedały, roku 1977 lampy tylne ze światłem cofania, roku 1991 nowy silnik o pojemności 1275 cm3, a roku 1996 wielopunktowy wtrysk paliwa, pełnowymiarowa deska rozdzielcza i poduszka powietrzna kierowcy.
W latach dziewięćdziesiątych Brytyjczycy nie chcieli zamykać produkcji Mini. Mimo wszystko zdawali sobie sprawę z tego, że archaizmu auta nie da się ukrywać. Ostatni egzemplarz opuścił taśmę linii 4 października 2000 roku. O auta z końcowej serii kierowcy się jednak nie bili. Ostatnie pojazdy sprzedały się dopiero 4 lata później! Historia oryginalnego Mini zakończyła się pięknym bilansem. W sumie w ciągu przeszło 41 lat wyprodukowano 5 387 862 sztuki, w tym prawie 1,6 miliona trafiło na rynek brytyjski. Najdroższe Mini w historii zostało sprzedane w roku 2007 na aukcji Bonhams. Nowy właściciel musiał zapłacić za wersję rajdową 100 500 funtów.
Historia Mini stanowi opowieść o wyjątkowym sukcesie. Sukces ten nie zawsze był jednak powodem do radości dla Brytyjczyków. Model wpisał się na stałe do historii i zmotoryzował Wielką Brytanię, jednak jego dzieje przebiegały na tle burzliwych wydarzeń w sektorze motoryzacyjnym. Mini było produkowane w sumie pod szyldem 7 właścicieli. Ostatecznie BMW zostawiło sobie prawa do auta i w kilka lat po zamknięciu produkcji oryginalnej wersji, wprowadziło na rynek swoją. Problem jest jednak taki, że ich Mini wcale nie jest takie mini. Zarówno fizycznie, jak i mentalnie…