Volkswagen w ciągu ostatnich kilku lat pokonał ciekawą drogę. Z pozycji producenta jednych z najbardziej znanych diesli na świecie, wszedł na miejsce pierwszego aferzysty ekologicznego na rynku motoryzacyjnym. Dieselgate było kluczowym momentem, bowiem pozwoliło unaocznić mechanizmy, o istnieniu których kierowcy wiedzieli od lat. A co stało się dalej? Dzisiaj tym właśnie się zajmiemy.
O tym, że wyniki podawane przez producentów motoryzacyjnych w oficjalnych folderach reklamujących auta nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, kierowcy wiedzieli od lat. Wiedziały o tym prawdopodobnie również organizacje rządowe w poszczególnych państwach. Nikt jednak nie zwracał na to uwagi, aż do września roku 2015. To wtedy za sprawą słów przedstawicieli amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska wybuch jeden z największych skandali w świecie motoryzacyjnym.
Dieselgate – a wszystko zaczęło się od USA
Co się stało? Otóż Amerykanie przyłapali Volkswagena na emisyjnym oszustwie. Badanie wykazało, że w autach niemieckiej marki zastosowano specjalne oprogramowanie, które w warunkach laboratoryjnych zdecydowanie obniżało zapotrzebowanie silnika wysokoprężnego na paliwo. W ten sposób przekłamane zostały wyniki testów homologacyjnych i to nie tylko w zakresie spalania, ale przede wszystkim emisji szkodliwych związków do atmosfery.
Jako że XXI wiek jest szczególnie wrażliwy na potrzeby środowiska, sprawa szybko została okrzyknięta przez dziennikarzy mianem dieselgate. Co więcej, z miesiąca na miesiąc zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Bardzo szybko okazało się, że oszustwo w całej Grupie Volkswagena dotyczy nie tylko 500 tysięcy aut sprzedanych w Stanach Zjednoczonych. Do listy dopisane zostało 8,5 miliona pojazdów eksploatowanych w Europie i w sumie aż 11 milionów samochodów na całym świecie.
Niemcy mimo początkowego sprzeciwu, dosyć szybko zmienili taktykę obrony i posypali głowy popiołem. Przyznali, że mechanizm przekłamujący wyniki rzeczywiście mógł być stosowany. Zaznaczyli jednak że kierownictwo marki nie miało pojęcia o tym fakcie, obiecali wdrożenie akcji naprawczej i zaczęli liczyć na rychłe wyciszenie sprawy. Niestety Volkswagenowi nie udało się zamieść problemów pod dywan. A to oznaczało poważne i niezwykle dotkliwe konsekwencje.
15 miliardów dolarów – tyle dieselgate kosztowało VW
Już w kilka tygodnia po wybuchu afery z silnikami diesla do sprawy wkroczyło FBI i prokurator generalny w Stanach Zjednoczonych. Oficjalne śledztwo było jednak dopiero pierwszym z problemów. Niemcy zaczęli otrzymywać kolejne kary za łamanie przepisów o ochronie środowiska, a klienci szykowali się do sądowej batalii z marką. Aby uniknąć ogromnych odszkodowań, Grupa Volkswagena opracowała i zaproponowała amerykański klientom możliwość wypłaty rekompensaty, ewentualnie odkupienia wadliwego pojazdu. W sumie według różnych szacunków afera kosztowała do tej pory koncern przeszło 15 miliardów dolarów.
Gdy proekologiczne organizacje swoimi słowami paliły na stosie Volkswagena, na rynku motoryzacyjnym zapanowała podejrzana cisza. O dziwo żadna z konkurencyjnych firm nie potępiła Niemców, a oficjalne wypowiedzi były mocno stonowane i tak właściwie miały za zadanie jak najszybciej ominąć temat. Nietypowe podejście konkurencji do sprawy ujawniło, że pozostałe marki motoryzacyjne obawiały się podobnych zarzutów. A to oznaczało nic innego niż to, że miały na sumieniu stosowanie identycznych mechanizmów.
Na potwierdzenie tej sytuacji wcale długo nie trzeba było długo czekać. Wykazanie potężnej skali oszustw z silnikami w koncernie Volkswagena sprawiło, że Europa i Stany Zjednoczone zaczęły bacznie przyglądać się motorom wysokoprężnym montowany też przez innych producentów. Idą po nitce do kłębka, urzędnicy wskazywali nieuczciwe praktyki także w innych firmach. Konkurentom Volkswagena trzeba jednak przyznać jedno – w żadnym z przypadków sprawa nie dotyczyła aż 11 milionów samochodów.
Mitsubishi jako pierwsze wyciągnięte przed szereg
Jedną z pierwszych marek, które zaraz za niemieckim koncernem zostały oskarżone o oszustwa, było Mitsubishi. W przypadku japońskiego giganta nie chodziło jednak o stosowanie mechanizmów przekłamujących, a raczej wyposażanie samochodów na potrzeby badań homologacyjnych w nietypowe elementy. Dla przykładu zaraz przed testem spalania pracowali nad masą aut, likwidacją zbędnych oporów aerodynamicznych czy oporów toczenia opon. Proceder w Mitsubishi dotyczył głównie kei carów kierowanych na rynek japoński – a więc w sumie około 625 tysięcy samochodów.
Jak śliwka w kompot wpadł również koncern Fiat Chrysler Automobiles. W Stanach Zjednoczonych główna oś śledztwa odnosiła się do 3-litrowego diesla V6. Za sprawą mechanizmów przekłamujących podczas testów spalania, motor emitował do atmosfery znacznie mniej szkodliwych związków. Wykrycie nieprawidłowości przede wszystkim oznacza dla FCA konieczność naprawy prawie 104 tysięcy pojazdów. Poza tym firma z włoskim kapitałem jest narażona na zapłatę gigantycznej kary, która może opiewać nawet na kilkanaście milionów dolarów.
Amerykańskie postępowanie jest jednak dopiero wstępem dla europejskiego. Na Starym Kontynencie uwagę śledczych skupiły silniki wysokoprężne montowane w Fiacie 500X, Jeepie Renegade oraz Fiacie Doblo. Zdaniem inżynierów badających je posiadają katalizator tlenków azotu, który po kilkukrotnym oczyszczeniu w wyniku ustawień systemowych po prostu przestaje działać. Na razie nie wiadomo jak duża jest skala problemu w przypadku fiatowskiego diesla. To stosunkowo młoda konstrukcja, więc ilość aut dotkniętych usterką nie powinna być liczona w milionach.
Dieselgate to też oburzająca sprawa Renault!
Czarne chmury zebrały się również nad Suzuki, Nissanem i Mercedesem. Suzuki w zły sposób przeprowadzało badania spalania w 16 modelach. Koreańskie władze z kolei w Qashqaiu znalazły urządzenia do przekłamywania testów emisji spalin – Nissan musiał naprawić 800 aut, podczas gdy Mercedes został pozwany przez klientów w Stanach Zjednoczonych. Kierowcy motywują pozew możliwością oszustwa oraz powołują się na badania, które wykazują iż emisja azotu podczas jazdy autem z gwiazdą na masce może być nawet 65-krotnie wyższa od tej, którą deklaruje niemiecka marka.
Obecne problemy Mitsubishi, FCA, Suzuki, Nissana i Mercedesa są jednak niczym w porównaniu z kłopotami, w jakie władowało się Renault. Francuska Dyrekcja Generalna Konkurencji, Konsumentów i Walki z Oszustwami wykazała w firmie ogromne nieprawidłowości. Mechanizm przekłamujący wyniki spalania był montowany nie tylko w silnikach diesla, ale i benzynowych, przez co usterką obarczonych jest minimum 900 tysięcy aut. Co więcej, śledczy udowodnili, że o procederze wiedzieli wszyscy pracownicy wyższego szczebla łącznie z prezesem.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że oszustwa w Renault trwały naprawdę długo. Wyniki emisji spalin są bowiem fałszowane przy pomocy różnych metod od prawie 30 lat. W raporcie Dyrekcji Generalnej Konkurencji, Konsumentów i Walki z Oszustwami można znaleźć anonimową wypowiedź jednego z pracowników francuskiej firmy. W jej głos marka po raz pierwszy przekłamała wyniki spalania już w roku 1990 podczas prezentacji pierwszej generacji Clio. Jak postępowanie zakończy się dla Renault? Ciężko liczyć na happy end. Skandaliczna postawa i długi okres bezkarności będzie prawdopodobnie oznaczać naprawdę surową karę.
Parlament Europejski musiał zareagować na dieselgate
Dieselgate zataczający coraz szersze kręgi sprawia, że obojętnie na kwestię oszustw podczas badań homologacyjnych obojętnie nie mogła patrzeć Unia Europejska. Parlament Europejski w kwietniu 2017 roku wreszcie i po latach przerwał tajemnicę poliszynela. Oficjalnie potwierdził, że do przekłamań dochodziło, a dodatkowo państwa członkowskie o tym wiedziały i nie reagowały. Oczywiście postanowienie nie było jedynie sposobem na posypanie głowy popiołem, a bardziej próbą poszukania rozwiązania. Dlatego jednocześnie parlamentarzyści podjęli decyzję o zaostrzeniu przepisów homologacyjnych oraz zwiększeniu nadzoru nad ich przestrzeganiem.
Poza tym Parlament Europejski wydał zalecenia dla producentów dotyczące wyliczania realnego spalania. Według nowych wytycznych testy powinny być przeprowadzane nie w laboratorium, a warunkach drogowych. Decyzja parlamentu pociąga za sobą działania, które teraz musi podjąć Komisja Europejska. Unia nie będzie jednak czekać wyłącznie na łaskawość urzędników komisji, bowiem zobowiązała ich do szczegółowego raportowania podjętych działań co 18 miesięcy. Zaznaczyła również, że jeżeli pracownicy KE napotkają na swojej drodze jakiekolwiek przeszkody, mogą nałożyć na producenta wysoką karę finansową.
Folderowe oszustwo – Tesla też nie jest do końca fair!
Afera dieselgate jest szczególnie oburzająca i okazała się mocno dotkliwa praktycznie dla całego rynku motoryzacyjnego. Nie jest jednak jedyną sytuacją, w której informacje docierające do kierowców są – delikatnie mówiąc – nieco manipulowane. Podobnie dzieje się nawet w segmencie samochodów ekologicznych. Dowód? Dla przykładu kilka miesięcy temu norwescy właściciele Tesli Model S wykryli, że wysoka moc podawana przez producenta nie ma żadnego odniesienia do realnej mocy przenoszonej przez samochód na asfalt w warunkach drogowych.
Amerykańska firma choć niechętnie, przyznała że niestety tak właśnie może być. O ile w folderze reklamowym Tesli podana jest maksymalna moc jaką może rozwinąć dany wariant silnika elektrycznego, w warunkach realnych ta jest mocno ograniczona. A wynika to ze specyfiki działania takich elementów układu napędowego, jak falownik czy akumulatory.
Dwa lata dieselgate – podsumowanie
Jeszcze dwa lata temu diesle miały się wyśmienicie. Sprzedawały się w ogromnych ilościach i palcem wyższości groziły napędom hybrydowym. Wszystko zmieniło się we wrześniu roku 2015. To wtedy na jaw wyszły oszustwa producentów, a reputacja silników wysokoprężnych została więcej niż mocno nadszarpnięta. Być może 15 miesięcy to nie długo w ponad stuletniej historii motoryzacji. Czas ten jednak wystarczył, aby mocno zmienić jej oblicze i przeprowadzić prawdziwą rewolucję. Rewolucję, której przegranym niestety jest nie tylko diesel. Ale także i kierowca. Kierowca oszukiwany za własne pieniądze przez producenta.