Unia Europejska nie ma żadnej litości dla producentów samochodów. Już dziś zapowiedziała kolejną dyrektywę obniżającą emisję szkodliwych związków przez pojazdy. Tym razem różnica ma być naprawdę drastyczna, a nowe przepisy wejdą w życie już w roku 2020! Pomysł oczywiście nie spodobał się producentom. Ale czy powinni się go bać także kierowcy? Postanowiliśmy to sprawdzić.
Nie ma się co oszukiwać, na fabrycznie nowe samochody w najbliższych latach nakładane będą kolejne obostrzenia dotyczące emisji szkodliwych związków. A następne i niezwykle restrykcyjne przepisy mają wejść w życie już w roku 2020. Na mocy nowej dyrektywy Unii Europejskiej firmy sprzedające pojazdy na terenie Starego Kontynentu zostaną zmuszone do obniżenia ilości szkodliwych związków wydalanych przez układy napędowe podczas jazdy aż o 30 proc.
Europejscy włodarze chcą określić deadline wykonania zadania na rok 2030. Czy to jednak nie będzie oznaczało, że firmy wprowadzą w życie warunki nowej dyrektywy zaraz przed minięciem tego terminu? Właśnie nie. Unia ma bowiem pomysł jak przyspieszyć działania producentów. W nowym prawie pojawi się zapis, który zobowiąże marki motoryzacyjne do wykonania połowy zadania już w roku 2025. A to oznacza, że inżynierowie będą musieli ruszyć do boju o każdy gram CO2 już na początku nowej dekady!
Nowe normy emisji spalin – tylko 67 g/km CO2!
Co oznaczają restrykcyjne przepisy? Przede wszystkim prawdziwe wyzwanie. Obniżenie emisji o 30 proc. ma się odnosić do danych przyjętych na rok 2021. A te mówią o emitowaniu przez statystyczny pojazd sprzedawany w Unii Europejskiej zaledwie 95 g/km CO2. W roku 2030 przeciętny samochód w Europie powinien zatem wydalać do atmosfery niespełna 67 gramów CO2 po pokonaniu każdego kilometra.
Dążenie do drastycznie niskiego wyniku oznacza dla producentów motoryzacyjnych tak naprawdę wyłącznie jedną drogę – systematyczną elektryfikację kolejnych napędów. Hybrydy i hybrydy typu plug-in staną się absolutnym must have i powinny przejąć sporą część oferty rynkowej! Poza tym niezwykle kluczowe dla całej gamy staną się modele o napędzie elektrycznym – a należy wiedzieć, że emisja dla danej marki jest wyliczana na zasadzie średniej. Elektryki będą zatem w stanie nadrobić wyższe wyniki samochodów wyposażonych w mocniejsze silniki spalinowe.
Widmo restrykcyjnych przepisów oczywiście oburzyło producentów motoryzacyjnych. Firmy nie zgadzają się z tak drastycznym obniżeniem norm emisji spalin, bowiem to będzie oznaczać, że nowoczesne jednostki spalinowe dojdą do technologicznej ściany. Już dziś powoli ocierają się o granicę swoich możliwości, bowiem weszły na poziom, w którym kolejne modyfikacje dają pewną, ale coraz mniej znaczącą różnicę.
Wyraźny sprzeciw firm motoryzacyjnych niestety raczej w zasadniczy sposób nie zmieni sytuacji. A to powoduje, że podczas analizy propozycji Unii Europejskiej w głowie pojawia się pierwszy znak zapytania. Czy to nie będzie kusiło producentów do jeszcze bardziej kreatywnego podchodzenia do tematu testów emisji w warunkach laboratoryjnych? W końcu jeden z bolesnych przykładów dotknął jakiś czas temu diesli Volkswagena.
UE musi pomyśleć o nowym systemie badań emisji!
Włodarze europejscy przed przeforsowaniem przepisów obniżających aż o 30 proc. emisję szkodliwych związków przez samochody, muszą dobrze zastanowić się jak egzekwować wykonanie dyrektywy. Po pierwsze konieczne jest zmodyfikowanie sposobu sprawdzania norm podczas testów tak, aby były one miarodajne w codziennej eksploatacji. Po drugie organy Unii Europejskiej muszą pomyśleć nad jeszcze ściślejszą kontrolą. Tylko w ten sposób uda się wyeliminować przypadki, w których producenci pójdą na skróty i zamiast realnie obniżyć emisję szkodliwych związków, zastosują mechanizmy przekłamujące.
Na koniec rodzi się jeszcze jedno pytanie. Jak konieczność budowy nowocześniejszych i bardziej wydajnych układów napędowych odbije się na ich cenie i trwałości? Cenie, bowiem opracowanie skomplikowanej technologii musi kosztować, a koszt ten zostanie przerzucony na klienta. Trwałości, bo coraz bardziej nowoczesne jednostki napędowe będą stawać się delikatniejsze i droższe w naprawach. Na razie odpowiedzi na te pytania ciężko będzie udzielić. Nietrudno jedna odnieść wrażenie, że zmiany nie przyniosą niczego pozytywnego dla zmotoryzowanych. Ktoś musi za nie zapłacić, a zazwyczaj to kierowcom są wystawiane wszelkie rachunki.